O. WŁADYSŁAW PISZE DO NAS Z RZYMU

Drogi Księże Piotrze,

Serdecznie pozdrawiam z Rzymu. Minęło już trochę czasu od kiedy Ksiądz został proboszczem na mojej rodzinnej parafii. Gratuluję i zapewniam o modlitwie. 

Przy okazji chciałbym przekazać serdeczne pozdrowienia dla wszystkich Parafian i złożyć moje najgorętsze życzenia błogosławionych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego. Oby nasze przeżywanie śmierci i zmartwychwstania Pana Jezusa, w ten bardzo niezwyczajny sposób w tym roku, wniosło w nasze życie siłę i nadzieję na lepsze jutro. W tym wyjątkowym czasie pamiętam o Was w modlitwie bardziej niż kiedykolwiek. 

Gorąco dziękuję Kolędnikom Misyjnym, którzy i w tym roku przekazali mi ofiarę na misje. Wykorzystuję te środki na pomoc ludziom w Ghanie. Teraz znaleźliśmy się w takiej sytuacji, że kiedy najbardziej potrzeba im tej pomocy, stało się to niemożliwe. I tam są pierwsze przypadki nowego wirusa. Modlę się, aby nie rozwinęło się to tak jak u nas, bo przy ich możliwościach i stylu życia, mogłoby to mieć o wiele tragiczniejsze konsekwencje niż tutaj.

Dzięki pomocy Bożej i orędownictwu Matki Najświętszej, wszyscy w naszej wspólnocie werbistowskiej w Rzymie czujemy się dobrze. Jest nas obecnie sześciedziesięciu trzech, ojców i braci. Kilku współbraci utknęło w innych krajach i w tej chwili nie są w stanie powrócić. 

Życie w krótkim czasie bardzo się zmieniło. Rzym stał się miastem pustym i bardzo przygnębiającym. Z naszego domu możemy widzieć przejeżdzające autobusy, w których czasem jest jeden czy dwóch pasażerów, a czasami nie ma nikogo. My jesteśmy w naszym Kolegium i oczywiście nie możemy wychodzić na zewnątrz. Jednak jesteśmy w sytuacji o wiele lepszej od zwykłych mieszkańców Wiecznego Miasta, którzy pozostają zamknięci z całymi rodzinami w swoich mieszkaniach. Wokół naszego domu jest duży ogród, gdzie można się przejść i cieszyć się kwitnącymi już drzewami i kwiatami. Mamy też niewielki ogródek, gdzie kopiemy grządki, zaczęliśmy sadzić pierwsze warzywa i przycinamy też drzewa oliwkowe. Ten zdawałoby się wymarły Rzym o szóstej wieczorem staje się nagle gwarny i rozśpiewany bo całe miasto śpiewa ze swoich balkonów. Tak ludzie próbują się podnosić się na duchu. Nie jest łatwo, a może być jeszcze trudniej; nie tylko przez wirus, ale biednym rodzinom, które nie mogą teraz pracować, powoli zaczyna brakować środków do życia. 

Życie wewnątrz Kolegium toczy się w miarę normalnie. Studenci mają codziennie zajęcia przez internet, piszą swoje prace i przygotowują się do egzaminów, natomiast współbracia z Generalatu prowadzą codzienne obowiązki w swoich biurach. Nie jest to więc czas bezczynny i brak zajęć nam na razie nie doskwiera. 

Przy tym wszystkim staramy się przestrzegać najprzeróżniejszych środków ostrożności, aby uniknąć zarażenia. Przy każdym wejściu mamy środki dezynfekujące. Prawie automatycznie co chwila myjemy ręce. Próbujemy zachowywać przepisową odległość jeden od drugiego, itd. Jednak taki sposób życia jest nużący i ta ciągła ostrożność męczy. 

Jak się możecie domyślić w tak dużej grupie ludzi są różne reakcje na zaistniałą sytuację. Wielu współbraci przyjmuje to z wielkim spokojem i zawierzeniem się Bożej Opatrzności. Jednak są i tacy, którzy się boją a nawet boją się panicznie. To pogarsza atmosferę. Niektórzy prawie nie wychodzą z pokoi i ciągle śledzą przygnębiające wiadomości z Włoch i z innych części świata. To z pewnością nie podnosi na duchu. 

Teraz znajdujemy więcej czasu na modlitwę. Oprócz „rutynowego” porządku dnia i „przepisanych” nabożeństw uczestniczymy też w modlitwach, do których zaprasza Papież oraz Diecezja Rzymska. Często mamy adorację. To daje siły do zmierzenia się z nieoczekiwaną sytuacją i pomaga kontynuować kolejne dni. 

Mimo wszystko trzeba przyznać, że Rzym jest w o wiele lepszym położeniu niż wiele miast na północy Włoch. Tu, przynajmniej na razie, nie ma aż tak wielu zakażeń. W dniu dzisiejszym w całym regionie Lacjum, na terenie którego znajduje się Rzym jest 2013 oficjalnie stwierdzonych osób z wirusem. 

Zadziwia i ogromnie buduje postawa lekarzy i pielegniarek. Niewyobrażalne poświęcenie. Wielu z nich poświęciło swoje życie. Bardzo wielu zaraziło się wirusem bo brakuje odpowiednich zabezpieczeń. Na dzień dzisiejszy w całych Włoszech samych zarażonych lekarzy i pielęgniarek jest ponad sześć tysięcy. Zmarło też wielu księży; według ostatnich wiadomości ponad trzydziestu, przede wszystkim w Lombardii. Najbardziej dotkniętym przez wirus jest miasto Bergamo. 

Podziwiam też naszych pracowników, którzy są nadal z nami. Dla nich to też i poświęcenie i ryzyko. Jednak wśród nich są i tacy, którzy wzięli natychmiast urlopy. To jeszcze dodaje pracy tym, którzy pozostali. Cóż, w takich momentach każdy z nas pokazuje prawdziwą twarz. Bardzo nam pomagają trzy polskie siostry, które tu pracują. Bez nich byłoby o wiele trudniej.

Dla nas misjonarzy zamkniętych w domu jest to wielkie wyzwanie jak być z ludźmi. W pierwszym momencie rodzi się myśl o własnym bezpieczeństwie i o własnym przeżyciu. Jednak to za mało. W jakiś sposób musimy być z ludźmi. Odprawiamy Msze św. na zewnątrz, dla wspólnot sióstr. Jednak są też inni ludzie naokoło nas. 

Co czwartek niesiemy kanapki bezdomnym rozsianym po wzgórzu Awentynu i wzdłuż drogi Marco Polo. My jesteśmy w maskach i gumowych rękawiczkach, oni jak zwykle bez niczego. Spotkanie z nimi daje radość życia. Teraz bardziej niż przedtem okazują, że doceniają to iż nie zostali zapomniani. W normalnym czasie nie brakuje im jedzenia, ale teraz nie zawsze coś znajdują. Choć obowiązuje zakaz poruszania się, to prezydent regionu Lacium zezwolił na działalność organizacji charytatywnych. Ludziom na ulicy jest teraz ogromnie trudno. Koło Bazyliki św. Sabiny ma swoje miejsce nasz znajomy bezdomny, który choruje na raka twarzy. W marcu miał załatwiony pobyt w szpitalu w Brnie na Czechach, na który czekał od dłuższego czasu. Jednak obecna sytuacja czyni jego wyjazd i leczenie niemożliwym. 

Czas, w którym żyjemy to nie tylko czas trudny i zły. Właśnie w tym trudnym czasie dzieje się wiele dobra. Już zaczynamy patrzeć na życie inaczej; dostrzegamy jak ważne są małe rzeczy. Włochom przyzwyczajonym do bycia zawsze z innymi bardzo brakuje możliwości wypicia wspólnej kawy czy do posiedzenia na ławeczce w parku. Rodziny zmuszone do kwarantanny zaczynają rozmawiać ze sobą, może pierwszy raz w sposób normalny. Niewierzący pośród setek chorych i umierających znajdują wiarę. Gdy premier Włoch poprosił o ochotników do pomocy w rejonach najbardziej dotkniętych epidemią, w ciągu jednego dnia zgłosiło się ponad trzy tysiące osób. W tak ciężkich czasach widać, jak wiele dobra jest w ludziach. Nie wiem czy kiedykolwiek wcześniej ludzie myśleli o innych tak mocno jak teraz. Ludzie modlą się za innych na drugim końcu świata, bo zaczynamy powoli rozumieć, że jesteśmy wszyscy w tej samej barce.  

Na razie nie wiadomo, kiedy się to skończy. Jednak już teraz wiadomo, że świat, w którym będziemy żyć po przejściu wirusa nie będzie tym samym, który znaliśmy do niedawna. Może przemieszczanie się po świecie nie będzie już takie łatwe. Dlatego i mnie trudno teraz przewidzieć, kiedy będę w Zubrzycy. 

Pozostajemy więc zjednoczeni w modlitwie i ufności w dobroć Boga. On znajdzie dla nas najlepsze rozwiązanie. 

Szczęść Wam Boże

o.  Władek Madziar, SVD

Rzym, 28.03.2020


Zdjęcia autorstwa: o. Józef Gwóźdź, SVD